Czwartkowa recenzja: Mam na imię Lucy Elizabeth Strout, czyli jak zaakceptować to kim jesteśmy?

10:00

Morning-with-the-book

Mam na imię Lucy Elizabeth Strout to nietypowa opowieść o szukaniu własnej tożsamości, próbie pogodzenie przeszłości z teraźniejszością i stawaniu czoła przyszłości. Muszę przyznać, że nigdy nie czytałam takiego typu literatury. Powieść jest tak bardzo minimalistyczna, że może być odbierana wieloznacznie. Pierwszoosobowa narracja w formie zwierzenia, czy też opowieści o ważnych momentach życia powoduje, że czujemy się związani emocjonalnie z narratorką. Mogłoby się wydawać, że jest to jedynie 200 stron, które bardzo łatwo jest połknąć w jeden wieczór. Jednak nic bardziej mylnego "Mam na imię Lucy" to historia opowiadająca o wielkim wpływie na życie i ludzkie decyzje małych, czasami możne się wydawać nieistotnych detali. Opowieść Lucy nie jest łatwa w odbiorze, gdyż mała ilość słów i opisów oraz wprowadzone niedopowiedzenia powodują, że czytelnik może w niektórych momentach może nie zrozumieć zamysłu narratorki. Jednak serdecznie polecam wszystkim książkoholikom zmierzenie się z tą niewielką powieścią, bo na prawdę warto. Zapraszam na recenzję Mam na imię Lucy Elizabeth Strout.


morning-with-the-book

Kim jest Lucy?


Lucy jest pisarką, która stara się zamknąć pewien rozdział swojego życia. Jest również małą dziewczynką, która panicznie boi się węży. Jest celującą uczennicą i biednym dzieckiem, z którym nikt nie chce się bawić. Lucy jest żoną i matką dwóch cudownych córeczek i zagubioną nastolatką, którą nikt w życiu nie nauczył żadnych prawd o świecie. Wiedzie dostanie życie w Nowym Jorku ale i cicho błaga biedną matkę o uwagę i odrobinę miłości. W powieści narratorka w formie zwierzenia opowiada o swoje przeszłości- tej dalszej oraz bliższej starając się przywołać jedynie te sytuacje, które pozwolą czytelnikowi zbudować powoli obraz Lucy Burton. Zwięźle podaje nam detale, które budują obraz dziecka, dziewczyny i dojrzałej kobiety. Bohaterka na łamach książki mierzy się z własną tożsamością, stara się nie tyle zrozumieć postępowanie swoich najbliższych, co je zaakceptować, dzięki czemu będzie w stanie również zaakceptować biedną dziewczynkę z dzieciństwa i zagubioną nastolatkę z przeszłości. Tylko akceptacja własnej osoby, wszystkich obrazów siebie z przeszłości, teraźniejszości i tych, które są w strefie marzeń spowoduje, że narratorka będzie mogła stanowczo na końcu powieści powiedzieć, tak to jestem ja- "Mam na imię Lucy Barton". Czytelnik dowiaduje się z każdą stroną powieści nowych informacji o Lucy, jednak nie są one podawane dosłownie. Część rzeczy ulega przemilczeniu, a część stanowi jedynie urywany fragment wspomnień bohaterki. Dzięki czemu obraz Lucy budowany jest przede wszystkim przez domysły czytelnika. Sama autorka wplotła w wypowiedź bohaterki cytat: "Tak wiele w życiu jest domysłem". Wydaje się, że jesteśmy w stanie już zrozumieć bohaterkę i tu nagle przychodzi nowe wspomnienie całkowicie zmieniające obraz rzeczywistości. Myślę, że Elizabeth Strout daje czytelnikom do zrozumienia, że nie jesteśmy nigdy w stanie przejrzeć na skroś drugiego człowieka.


dzień-z-książką

Relacja matki z córką


W książce jest wyraźnie zaznaczona relacja pomiędzy matką a córką. Lucy opowiada o swoim ponad 3 miesięcznym pobycie w szpitalu oraz odwiedzinach matki. Obie kobiety dzieli bardzo dużo i nie potrafią rozmawiać o swoich uczuciach. Krucha więź porozumienia zaczyna się pomiędzy nimi nawiązywać dopiero, gdy rozmowa schodzi na błahe plotki o sąsiadach. Pomiędzy tymi nic nieznaczącymi plotkami kobiety ukrywają prawdziwe bolączki i problemy, z którymi mierzy się rodzina Lucy. Dzięki czemu mogą sobie niektóre sprawy wyjaśnić. Jednak te najbardziej raniące serce zostają dalej ukryte lub przemilczane. Rozmowa Lucy z matką jest jak prośba małej dziewczynki o uwagę, o wytłumaczenie jej dlaczego losy jej rodziny były takie, a nie inne. Mamy tutaj dwie zupełnie różne kobiety- matka Lucy- osoba, która dużo w swoim życiu przeszła. Żona mężczyzny przeżywającego powojenną traumę, często zaglądającego do kieliszka. Matka trójki dzieci, pracująca od rana do nocy aby móc zapewnić swoim pociechom przynajmniej coś do jedzenia. Życie nauczyło ją bycia twardą, nieokazywania emocji, ponieważ te świadczą o słabości. Po drugiej stronie  natomiast jest wrażliwa Lucy, cierpiąca przez brak uwagi rodziców, ufającą każdemu, kto poświęci jej choćby odrobinę swojego czasu. Lucy z jej koszmarami z dzieciństwa, z którymi nie uporała się do tej pory. Lucy, której nikt nigdy nie pokazał świata, nie naprowadził, nie dawał rad wszystkiego musiała dowiedzieć się sama. Dwie zupełnie inne kobiety, które starają się zrozumieć siebie nawzajem, albo przynajmniej zaakceptować. Z jednej strony Lucy, która prosi aby matka powiedziała, że ją kocha, a z drugiej starsza kobieta bojąca się okazać swoje uczucia. Jak zakończy się ich spotkanie? 

dzień-z-książką
"Interesuje mnie to, jak znajdujemy sposoby, by czuć się lepszym od innej osoby lub grupy. Tak jest zawsze i wszędzie. Nieważne, jak to nazwiemy, ale uważam, że to najgorsza strona naszej osobowości, ta potrzeba znalezienia kogoś, kogo moglibyśmy poniżyć" Mam na imię Lucy- Elizabeth Strout

Mam na imię Lucy to literatura pełna niedopowiedzeń


Elizabeth Strout w Mam na imię Lucy serwuje nam zupełnie inny typ literatury, niż ta, do której przywykliśmy. Nie mamy tu zwartej akcji, która trwa w jasno określonych ramach czasowych. Brak tutaj również rozległych opisów oraz skondensowanej, obiektywnej wiedzy o toczącej się historii. Powieść stanowią luźno spisane wspomnienia Lucy Burton, jej bardzo subiektywna wizja świata naznaczona drobnymi detalami, które wpływały na jej decyzje. Główną osią czasu jest moment pobytu Lucy w szpitalu, jednak narratorka cofa się również do wspomnień z dzieciństwa oraz opowiada o tym co było, gdy opuściła szpitalne mury. Jej wspomnienia nie są uporządkowane chronologicznie- starsze wspomnienia mieszają się z nowszymi i układają się na obraz Lucy. Jednak ten portret pisany słowami ma wiele luk. Niektóre z wspomnień narratorka jakby celowo zataiła przed czytelnikiem, a o innych wspomniała jedynie jednym zdaniem. Dzięki takiemu zabiegowi czytelnik domyśla się tego, co Elizabeth Strout sprytnie nie umieściła w powieści. Stąd pewnie tyle różnych opinii o Mam na imię Lucy. Każdy z czytelników ma inny obraz kobiety, bo każdy w zależności od swojej wrażliwości  inaczej dopowiada sobie brakujące elementy. Wierzcie mi myślę, że nie dało by się przedstawić tyle emocji, pytań i refleksji za pomocą mniejszej ilości zdań. Wydaje mi się, że Elizabeth Strout opanowała sztukę pisarskiego minimalizmu do perfekcji, dzięki temu dostajemy powieść zupełnie niezwykłą. 

dzień-z-książką

Elizabeth Strout o izolacja i braku zrozumienia


Autorka jest przede wszystkim bardzo dobrym obserwatorem ludzkiej natury. Mam na imię Lucy to doskonała powieść o izolacji, braku akceptacji i odosobnieniu. Te uczucia od dzieciństwa towarzyszą głównej bohaterce, a dorosła już Lucy stara się z nimi oswoić. Kobieta musi zrozumieć, że jej wartość nie zależy od akceptacji innych ludzi. Jest bardzo wrażliwa na każdy objaw braku zrozumienia, nie tylko dotyczący jej osoby. Lucy zastanawia się dlaczego ludzie muszą budować poczucie własnej wartości jednocześnie starając się zmniejszyć znaczenie innych. Analizuje kilka przykładów ze swojego życia i stara się zrozumieć, że negatywne opinie często biorą się z chęci zaniżenia czyiś zasług w celu podniesienia własnej samooceny. Lucy na łamach powieści dochodzi do wniosku, że musi się pogodzić z tym co było, zaakceptować swoją osobę, odmienność myśli i swoje braki. Dzięki akceptacji swojej odmienności ludzie już nie będą jej krzywdzić swoimi opiniami, bo każdy z nas pisze własną historię i jest ona tylko wtedy szczera, gdy jesteśmy sobą i nie wstydzimy się tego. Autorka porusza również problem biedy oraz wpływu wychowania na zachowanie i późniejsze decyzje dorosłych już dzieci. Stara się ukazać czytelnikowi, że czyjeś wyobcowanie może być spowodowane wydarzeniami, które miały miejsce w przeszłości. Starając się jednocześnie przekazać czytelnikowi trochę wrażliwości i zrozumienia dla czasami dziwnych decyzji innych osób. 


Podsumowanie i opinia o Mam na imię Lucy Elizabeth Strout


Dla mnie opowieść snuta przez Lucy jest naprawdę autentyczna, dlatego moje pierwsze spotkanie z prozą Elizabeth Strout uznaję za całkiem udane. Muszę przyznać, że historia Lucy na początku wprowadziła mnie w mnie małą konsternację, ponieważ byłam zaszokowana zdawkowymi informacjami jakie otrzymywałam od narratorki. Również pomieszanie wspomnień tych świeższych i dawniejszych powodowało niemałe zakłopotanie. Zastanawiałam się w pewnym momencie do czego prowadzi to wszystko, czy ta książka będzie miała w ogóle jakieś zakończenie? Puentę? Jednak wszystko złożyło się w jedną całość. Mimo, że dziurawą jak ser szwajcarski to jednak jest to bardzo emocjonalny portret kobiety, która starała się odnaleźć, czy może bardziej pogodzić z własną tożsamością. Ja rozumiem Lucy i jej emocje, jej pytania i refleksje. Można by rzec, że bohaterka całkowicie mnie kupiła swoją historią. Książka jest tak napisana, że czasami wydaje się czytelnikowi jakby wręcz słuchał zwierzeń drugiej osoby. Obraz Lucy wyłaniający się z powieści jest jak plotka. Historie na temat sąsiadów snute przez matkę kobiety są pełne domysłów i nie stanowią obiektywnej wizji życia tych ludzi. Tak samo jest z historią Lucy, która jest niepełna i powstaje poprzez przytaczanie urywanych części wspomnień bohaterki. Serdecznie polecam zapoznanie się z twórczością Elizabeth Strout. Ja wiem, że Mam na imię Lucy nie będzie jedyną powieścią autorki, jaką przeczytam


Moja ocena Mam na Imię Lucy- Elizabeth Strout to 8/10












You Might Also Like

6 komentarzy

  1. Strasznie podoba mi się to że starasz się tak dokładnie rozpracować książkę, że dajesz swojemu czytelnikowi tak dużo materiału, po którym może zdecydować czy chce tę książkę przeczytać, czy nie. Ja stanowczo nabrałam ochoty na zapoznanie się z prozą Strout:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłą opinię o moich recenzjach. Sama nie jestem z nich do końca zadowolona. Czasem potrzebuję tylu słów aby coś opisać. Natomiast czytam blogi, gdzie autorki potrafią wszystko przekazać tak prosto i szczerze (do tych blogów należy również Twój). Myślę, że z czasem moje słowa również nabiorą jakiejś harmonii i wyrażanie własnych myśli będzie przychodziło mi o wiele łatwiej.
      A "Mam na imię Lucy" polecam, jeśli Ci się nie spodoba, to przynajmniej będzie to możliwość zapoznania się z takim bardzo minimalistycznym rodzajem literatury i wyrobienia opinii o niej.

      Usuń
    2. Brak zadowolenia z własnych tekstów jest normalny (i zdrowy) - ja też tak mam i pewnie do końca życia będę miała. Minimalizm nie zawsze jest najlepszym wyjściem, a Ty bardzo dobrze operujesz słowem, więc Twoje recenzje czyta się po prostu przyjemnie. Ale jeśli masz wrażenie, że piszesz za dużo, zbyt obszernie, to staraj się (gdy będziesz miała czas), napisać tekst a później czytać go kilka razy i za każdym coś skreślać. Później oczywiście trzeba go sklecić na nowo, ale wyciągniesz w ten sposób esencję. To, co naprawdę chcesz przekazać.

      Usuń
  2. Nie powiem, bardzo zachęciłaś mnie do książki, ale... te zdjęcia! OMG są genialne, boskie i absolutnie cudowne! Dzieło sztuki. Aż mnie zazdrość bierze! Oj chciałabym chociaż w niewielkim stopniu robić podobne. Ale daleka droga przede mną :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawa recenzja. I wyczerpująca :) Książka co prawda nie w moim klimacie, ale z przyjemnością przeczytałam wpis.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, jestem właśnie po lekturze i czytam, jak inni postrzegają tę powieść. Z kilkoma uwagami trudno mi się zgodzić. Uważasz, że budowanie własnej tożsamości wynika z akceptacji wszystkiego, co nam się przytrafia? Że w sytuacji, w jakiej znalazła się Lucy, nie byłoby jednak konieczne przepracowanie relacji z matką? Fakt, że Lucy zakochuje się praktycznie w każdym, kto okaże jej odrobinę dobra, to naturalna reakcja? Świadczy właśnie jedynie o krzywdzie i wynikającej z niej emocjonalnej niedojrzałości bohaterki.
    Nieważne, jak było - zdaje się mówić Strout - idziemy do przodu. Rozmawiajmy o czymkolwiek, bo opowieść tworzy relację. I to jest najważniejsze. A może jednak czasem relacja nie jest możliwa.
    To się rozgrywa zresztą nie tylko na planie relacji matka-córka, ale również na planie historycznym. Strout pisze o trudnej historii Stanów (wyrżnięciu Indian), o wojnie, w której ojciec Lucy zabija niewinnych ludzi.
    Czy mamy uznać nierozwiązywalność traumy, której temat pojawia się w epizodzie z przedstawioną w krzywym zwierciadle terapeutką?
    Dla mnie Strout mówi - naszą tożsamość tworzą traumy, których nie pozwalamy dotknąć, których dotknąć się nie da. Dotknięcie jest przejawem wyższości tego, który dotyka. Próbą wywyższenia się. Czyżby?

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do dyskusji na temat książek i pisarzy:)